Strona:Kościół a Rzeczpospolita.djvu/053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jeszcze entuzjazmu dla swej sprawy już straconej, dbający w oczekiwaniu śmierci o obronę swej pamięci, i wyrzekłem z sympatją imię tej dobrej kobiety, która karmiła ich w chwili głodu, gdy sama musiała ograniczać się do racji wymierzonej i stawała się podejrzaną, ilekroć wychodziła szukać żywności, a która chowała u siebie wygnańców, nie bojąc się tego, co republikanin ówczesny nazywał zarazą kaźni.
Wysłuchawszy mnie bardzo uważnie, brat przeor przez chwilę milczał, skrzyżowawszy ręce i opuściwszy oczy. Następnie, potrząsając głową i kręcąc kluczem między palcami, rzekł:
— Napróżno się temu przyglądam, nie znajduję tu ani z jednej strony ani z drugiej dzieł chwalebnych, czynów dobrych. Widzę tu tylko cnoty ludzkie.
Podziwiałem go. W kilku słowach została tu streszczona cała doktryna. Ten starzec prosty wyrażał spokojnie, łagodnie uczucia głębokiej i świętej nieludzkości, któremi był wykarmiony. Był to zakonnik. Uznawał, że dzieła bez wiary są próżne. Nie powiadam, aby przez to był zdolny wysuszyć i spustoszyć serca małych żyrondystów, którzy dostawali się pod jego władzę do starego domu Bouquey’ów. Nie należy przypisywać tyle własności jakiejkolwiek doktrynie. Lecz, koniec końców, jak powiedział opat Morellet. gdy mu mówiono o arcydziełach pokuty: „Jeśli to nie jest fanatyzm, to, proszę, niech mi to ktoś określi“.
I oto dlaczego jesteśmy szczęśliwi, gdy słyszymy, jak minister wyznań oświadcza, że dzieci uczą się w szkole świeckiej „zasad moralności tymbardziej gruntownej, że jest niezależna od wszelkiego dogmatu, i tym szlachetniejszej, że wypływa jedynie z wieczystych i koniecznych idei sprawiedliwości, obowiązku i prawa“.