Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zaboli, chcę żebyście zastały wszystko w porządku. Na stacyi będzie oczekiwał powozik.
— Jest powozik?
— Tak jakby był.
— Nie rozumiem, mój mężu.
— Bo widzisz on jest obecnie w reperacyi, kazałem go cokolwiek odświeżyć.
— Na co takie wydatki!
— To trudno, moja żono, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą.
Na drugi dzień pan Michał udał się do wekslarza i zamienił kilka listów zastawnych na gotowiznę. Było mu trochę przykro rozstawać się z owemi baraniemi skórkami, do których posiadania doszedł przez długoletnią oszczędność; pocieszał się wszelako przekonaniem, że wkładając kapitał w dobra ziemskie, nie popełnia marnotrawstwa, lecz, przeciwnie, lokuje pieniądze dobrze i może liczyć na umiarkowany, ale pewny procent.
Załatwiwszy się u wekslarza, puścił się na poszukiwanie powoziku, a szukał takiego, któryby był trochę używany, ale mocny, elegancki i tani. Chodził od fabryki do fabryki i z podziwienia wyjść nie mógł, ile żądają za marne cztery koła i pudło! Dowiedział się zarazem, jaka jest cena porządnych zaprzęgów i liberyi, co utwierdziło go w przekonaniu, że powoźnicy i rymarze trudnią się głównie obdzieraniem ludzi ze skóry.
Rymarz z najuprzejmiejszym uśmiechem zaśpiewał za chomonta kilkadziesiąt rubli i jeszcze namawiał na kupno siodła.
— Przyda się zawsze na wsi, panie dobrodzieju —