Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gałgan, ale w kupie zawdy para, i brycczyna też jest, choć podobniej w niej gęsi żydom wozić, aniżeli panów.
— Nic nie szkodzi... pojadę takim ekwipażem, jaki jest.
Żydziak odjechał, pan Michał do dworku wszedł. Rezydencya ta składała się z czterech niedużych pokoi, spiżarni i kuchni; ściany miała odrapane, podłogi krzywe, ani jedno okno nie trzymało się jak należy. Całą pociechą była weranda, duża, zacieniona, dzikiem winem obrośnięta. Ogród był stosunkowo dość duży i ładny, drzew owocowych miał sporo. Wśród trawy czerwieniło się kilka truskawek. Pan Michał zerwał je i starannie w papier owinął, aby zawieźć do Warszawy żonie i córce. Niechże skosztują; wszak to zbiór z własnej ziemi i zarazem pierwszy dochód z majątku.
Budynki folwarczne nie rozradowały serca nowego dziedzica.
— Podpierałem kołkami — mówił Walenty, — łatałem dachy, ale sam wielmożny pan widzi, że je trzeba z gruntu przebudować. Jak przyjdzie silny wiatr, nie dostoją i zwalą się na amen. Podwaliny nowe dać wypadnie, słupy też... a ściany z tych samych bali być mogą.
— Obaczmy grunta — rzekł pan Michał, — to najważniejsze.
Poszli w pole. Walenty granice pokazywał i objaśniał.
— Pszenicy n nas, wielmożny panie, mało się sieje, tylko co na swoję potrzebę, jednego roku za ogrodem, drugiego za stodołą, gdzie ziemia kuzynkę podob-