Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ten sam; on nabożny jest i przez to nie chciał być bez żony... Ożenił się... oj, oj, jakiego on delikatnego synka ma! Pan Dezery wcale stary nie jest... on tak ostro chodzi na spacer, z takim rozmachem, jak wielmożny pan prezydent, a może jeszcze lepiej.
— W każdym razie... żeby się w tych latach żenić!! waryat!

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

Całe miasto o tem mówiło. Na wzmiankę o Dezyderym pani Stefania skromnie spuszczała oczy, regentowa przybierała minę tajemniczą, a małżonek jej odpowiadał wymijająco.
— Nie wiem, panie dobrodzieju, nic nie wiem... aczkolwiek ewentualność taka, z mojego punktu widzenia, nie byłaby niemożliwą.
Panny piskorzewskie spoglądały na panią Stefanię niechętnie, gdyż bądź co bądź polowała ona w cudzej kniei.
Spadła na ciche miasteczko jak bomba, olśniła wszystkich szykiem i elegancyą, wywołała istną rewolucyę w sferze toalet i kostyumów i nie dość na tem, zabiera jeszcze Dezyderego, najlepszą partyę w całem mieście!
Dezydery, teraz kiedy miał być już dla panien stracony na zawsze, zyskał ogromnie w ich oczach. Uznały jednozgodnie, że jest on wcale nie stary, wcale nie brzydki, nawet przystojny, że ma bardzo szlachetny charakter, że nawet bez majątku mógłby uszczęśliwić młodą osobę, a cóż dopiero z taką piękną willą i z funduszami.