osiedliłem się, tu mieszkam i tn zapewne życie skończę, przeto chciałbym miastu zostawić pamiątkę...
Burmistrz zbladł.
— Pamiątkę — rzekł — cóż znowu? jakąż pamiątkę?
— Niedługo się pan dowiesz, — rzekł Dezydery z tajemniczym uśmiechem i pożegnawszy burmistrza, poszedł w swoją stronę.
Wyraźnie pogróżka... Jaką pamiątkę może dać miastu człowiek, któremu braknie piątej klepki? Chyba podpali na cztery rogi Piskorzew i puści go z dymem.
Nieszczęście go tu przyniosło; nie mógł sobie wynaleźć domu gdzieindziej, tylko w Piskorzewie! koniecznie w Piskorzewie!
Zanim się udał na spoczynek, prezydent zawołał swoich pachołków, kazał im nasmarować koła u sikawek i beczek, oraz zapowiedział, że w nocy osobiście kontrolować będzie, czy stróże nocni są na stanowiskach... Dziwną im się wydała ta energia niezwykła, ale spełnili co im rozkazano. W nocy rozlegał się trzask grzechotek, świadczący, że straż czuwa, a prezydent usnął dopiero nad ranem i miał sen niespokojny, gdyż sądził, że lada chwila dzwon alarmowy go zbudzi.
Rano, zaspane listopadowe słońce zajaśniało nad Piskorzewem, który był taki sam jak wczoraj, cały, nienaruszony, brudny, pełen śmieci i błota, jak zwykle...
Waryat nie spełnił pogróżki, ale któż wie, co jutro przyniesie?
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Nie przyniosło nic ani jutro, ani dni następne.