Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Więc chcielibyście wejść do spółki zemną?
— Niechno ja widzę interes.
— Dobrze, obaczcie. Czy pojedziecie sami, czy ja mam też z wami jechać?
— We dwóch lepiej. Pojedziemy obadwaj.
Kuzynowie wcale nie bałamucili; wybrali się w podróż bardzo prędko i stanęli w Wywłoce zaraz, bo odległość była bardzo niewielka. Icek znał trochę tę Wywłokę, ale teraz przyglądal się jej uważniej. Bardzo mu się miejscowość podobała. Wioska i dwór był trochę wyżej, na niewielkiem wzgórzu; młyn niżej, w kotlinie pod lasem. Gościniec ciągnął się koło samego młyna. Dwa stawy łączyła niezbyt szeroka rzeczka, ujęta w szluzę. W szluzie zbierało się dużo wody, która, gdy otworzono stawidła, z wielkim szumem i łoskotem spadała na koła. Kół było trzy, wszystkie jeszcze w dobrym stanie, mocne, porządne koła. Niemiec nie dał im się psuć, reparował zawczasu; dom, w którym się młyn mieścił, był taki sobie, ani za duży, ani za mały, w samą miarę, trochę okurzony od mąki, jak zwykle młyn.
Kiedy kuzynowie przybyli do Wywłoki, już słońce było na zachodzie, woda świeciła się jak złoto, czasem rzuciła się duża ryba.
Mojsie trącił Icka w ramię.
— Widzisz? — zapytał — jakie się tu szczupaki rzucają?
— Szczupaki?
— Na moje sumienie, Mojsie, szczupak to jest doskonała ryba...