Strona:Klemens Junosza Wybór pism Tom V.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

skakał, a wszystko według Icka. On sam zhardział teraz, że ani przystąpić, a jak go zapytałem, czy będzie dalej krowy trzymał, to przeklął, żeby mnie licho wzięło i z krowami i ze wszystkiem co tylko jeszcze jest. Splunąłem i poszedłem swoją drogą...
— Nie wiadomo kiedy wyjeżdża?
— Ponoć niedługo, po Świętym Janie. Het wszystko przedaje, statki, graty, a konia i krowę onegdaj sprzedał. Wynosi się od nas za morza.
— Widać mu tu źle, więc szuka lepszego losu gdzieindziej.
Walenty głową pokręcił i uśmiechnął się pod wąsem.
— Nie zdaje się wam to? — zapytałem.
— Ha, podług mego chłopskiego rozumienia, Ickowi tu źle nie było, tak jak i wszystkim źle nie jest. Po lekkości sobie taki chodzi, roboty ciężkiej nie zna, a pieniądze ma. Ze wszystkiego profit ciągnie. Kłaniają mu się nawet, nie przymawiając, inni panowie... i każdy jemu dziesięcinę daje. Może-ć mu tam będzie cieplej, bo gadali żydzi, że za onemi morzami zimy nie ma, ale lepiej mu nie będzie, według tego, że u nas naród dobroduszny i że taki czy z pana, czy z chłopa co chce wyciągnie. At, wielmożny panie, co tu dużo gadać — chce jechać, niech sobie jedzie, toć się nie będziemy rozpadali z żałości — baba z wozu, koniom lżej.
— A gdyby tak wszyscy oni nas opuścili, coby było?
— Albo ja wiem?
— No, przecież podług waszego pomiarkowania?