Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No, widzisz pan, kobieta, panna, to zawsze co innego...
— Wielka mi rzecz panna! Mając pięćdziesiąt lat z okładem, mogła się już była do tej panieńskiej godności przyzwyczaić — i nie wyrabiać komedyi na starość.
— Dajżesz jej pokój! O jakich to zmartwieniach mówiłeś, panie Mikołaju?
— Mam ich tysiące... codzień nowe!
— Słyszałem i ja coś o tem...
— Ty?
— Tak... Joel mi wspominał. Znasz go przecie?...
— Znam, ale skądby on mógł wiedzieć?
— Jednak widocznie coś wie, bo wspominał.
— Ale to chyba przeczuł, bo mnie wielkie istotnie zmartwienie spotkało dziś rano, przed samym twoim przyjazdem...
— Cóż się stało?
— Okropność! powiadam ci, mój kochany, okropność! Wolałbym nie wiem co stracić, wolałbym z Gapcewiczem sprawę przegrać, wolałbym... już sam nie wiem, cobym wolał...
— Ależ o co idzie?