Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chuje się trzy mile drogi... Sam piach! i to jakie trzy mile! Chłopskie mile — żebym ja tak był zdrów — one są warte tyle, co cztery, może co pięć nawet.
— Wiem ja, wiem... znam tu dobrze nietylko drogi, ale nawet każdy kamień przy drodze... Tymczasem daj no, panie Joel, wiązeczkę siana dla mojego deresza.
— Zaraz panie... Piękny deresz! — rzekł, przypatrując się koniowi — takie bydlę wspaniałe! To cały gmach! na moje sumienie, osoba! Jemu prędzej do karyty pasuje, niż do biedki!
Pan Symplicyusz konia rozkiełznał, przyniesione przez Joela siano przed nim rzucił, a sam na ławeczce przed karczmą usiadł.
— Jakoś tu pusto u ciebie, mój Joelu? — rzekł.
— Aj, pusto, wielmożny panie, pusto! Te koleje żelazne całkiem nas zgubiły. Z przeproszeniem, nie ma co do gęby włożyć. Taka propinacya co była warta dawniej parę tysięcy, dziś nie znaczy nic! Ot, siedzi człowiek, aby siedzieć, bo co ma robić? Trzeba żyć. A tymczasem jest coraz gorzej. Wielmożny pan Jajko jest człowiek mądry, wielmożny pan ciągle po świecie jeździ... Taka oso-