Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tej okazyi, a pan Józef, wysłuchawszy tej relacyi, rzekł:
— Inne, coprawda, miałem widoki, ale skoro taka jest twoja wola, gdy ci tak serce dyktuje... zgadzam się. Bądź szczęśliwa...
Nazajutrz przyjechał pan Mikołaj z synem i o rękę panny Michaliny dla niego poprosił... Pan Józef wina kazał przynieść i wzniesiono toast za pomyślność młodej pary...
Pan Mikołaj uszczęśliwiony był. Śmiał się, dowcipkował, ale w oczach miał łzy najwyższego rozdrażnienia i radości.
— Ja wam, moje dzieci, Maciejów oddam — mówił. — Pracujcie, dorabiajcie się. Lucynkę spłacimy...
— Przecież i ja majątku z sobą do grobu nie wezmę, — odezwał się pan Józef — niechby więc tu osiedli, jabym przy gospodarstwie pomagał i miałbym tę pociechę, że dziecko jedyne byłoby przy mnie, przy nas oto...
Tak się staruszkowie certowali i do porozumienia przyjść nie mogli, narzeczeni zaś nie słuchali tego sporu, bo co ich w tej chwili obchodziły wszelkie majątki. Wyszli do ogrodu, promieniejący