Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niech przyjedzie.
— A jak zapyta o odpowiedź? Nie chciałbym go obrazić.
Pani Lucyna rozśmiała się.
— Przecież ojczulek ma zawsze na wypadek sprzedaży swoją kochaną kapitułę w pogotowiu...
— Prawda, prawda. A wiecie wy, że to jego własny pomysł...
— Pana Symplicyusza?
— Tak, tak. Teraz go chcecie pobić jego własną bronią. Tak, jeżeli sobie przypominacie ową historyę z niemcami... Namęczyliście mnie wtedy dość; żeby nie poczciwy Symplicyusz, który mi dał ów pomysł, to nie wiem, na czem byłoby się skończyło... No, nie stało się. Co was skłoniło do zmiany zdania, nie wiem, i jak dotąd wcale się nie domyślam, ale szczęśliwy jestem z tego obrotu rzeczy... i dziękuję wam serdecznie... Wy, młodzi, rwiecie się do życia i może nie jesteście w stanie pojąć myśli starca, który już nad grobem stojąc...
— O, ojczulku kochany! — przerwała pani Lucyna — nie wspominaj o tem. Bóg cię zachowa dla nas jeszcze przez długie lata.
— To, moja kochana, jest życzenie wasze, ży-