Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

włosy rudawe, płowe, jasne i siwe mieszając się z sobą, nadawały jej barwę nieokreśloną... Ta broda czyniłaby go podobnym do mnicha, gdyby nie wąsy zamaszyste, podkręcone do góry — i nie bystre piwne oczy, patrzące śmiało, wprost przed siebie, latające ciągle, ruchliwe. Nad oczami zwieszały się brwi krzaczaste, gęste i nadawały całej twarzy wyraz poważny jakiś i surowy. Tuszy był dobrej, twarz i ręce ogorzałe miał, opalone od słońca.
Przepiórki odzywały się w zbożu, bociany ku gniazdom ciągnęły, na bagnach żaby rechotać zaczynały. Słońce zataczało się na las, rzucając ukośne promienie na obłoczki, które skąpane w tem świetle, odziewały się w szkarłat i purpurę... Chwilami od jeziora przeciągał wietrzyk orzeźwiający, chłodniejszy i po spiekocie dziennej zdawał się ożywczym balsamem.
Z pieśniami głośnemi ludzie od roboty wracali — bydło i owce z pastwisk szły, tumany kurzu z gościńca podnosząc, wozy snopów pełne toczyły się do stodół.
Urodzaj piękny był w tym roku. Gęsto stały na polach mendle i półkopki, tu i owdzie wznosiły