Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ciekawa, a tu zaraz brzęk, brzęk, dzwonią. Gwałt, krzyk, Mośkowa zachorowała — trzeba rzucać karty i lecieć... albo ze wsi kto przysłał...
— Ano, racya.
— Więc powiada Sapiejewski, że u siebie, pomimo najlepszej chęci, nie może partyjki urządzić, bo juści wist z apopleksyą albo z krwotokiem jest wcale nieciekawy... więc też biedne doktorzysko ucieka na wieś. Dziś będzie w Maciejowie, przyrzekłem stawić się w imieniu własnem i w twojem imieniu, Symplicyuszu. Spodziewam się, że mi zawodu nie zrobisz.
— Ha, kiedy przyrzekłeś, cóż mam czynić, chociaż, prawdę rzekłszy, wolałbym...
— Ale co tam! Po obiedzie zaraz zabierzemy się i jedziemy. Ostatecznie przecież i panu Mikołajowi należy się wizyta. Od czasu tego nieszczęśliwego wypadku, nie byliśmy tam całym domem — a dzisiejszy stan zdrowia pana Mikołaja, jak mi sam Sapiejewski mówił, nie stoi temu na przeszkodzie... Słowem, bez żadnego ale, wybierz-że się i punktualnie o czwartej po południu ruszamy.
— Dokąd-że to, ojczulku? — spytała wchodząc panna Michalina.