Strona:Klemens Junosza - Zagrzebani.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Biedne, kochane dziecko, rzekł. — Istotnie oczki masz jakby zaczerwienione i jesteś blada... Cóż ci właściwie jest?
— Głowa boli, migrena nieustanna, apetytu nie mam, sypiać nie mogę i w ogóle czuję się źle, bardzo źle...
— I odkąd że to?
— Od dość dawna już... od kilku miesięcy, od pół roku może... nie wiem dokładnie, wogóle w cierpieniu czas dłuższym się wydaje, niż rzeczywiście jest...
— Ale dla czego nic nie mówiłaś — powiedz mi, dla czego?
— Cóż miałam mówić? Sądziłam że ojczulek sam spostrzeże — a zresztą czy to łatwo...
— Jakto czy łatwo? dokończ, co chciałaś powiedzieć...
— Ja chciałam powiedzieć, że tak trudno jest znaleźć sposobność pomówienia z ojcem...
— Ze mną! jako żywo, nieprawda! Masz dowód choćby teraz oto. Przyszłaś, użaliłaś się żeś chora, że cierpisz, wysłuchałem cię i możesz być pewna, że cię bez pomocy nie zostawię, za trzy go-