— Uspokójcie się — rzekł spokojnym głosem pan Topaz. — W handlu gniewu niema. Przyjmujecie propozycyę, zaraz będzie obrachunek i gotowizna na stole; jeżeli nie przyjmujecie, jedźcie do domu i róbcie, co wam się podoba. Albo tak, albo tak.
— My jedziemy!
— Do widzenia.
— Jedziemy. Kim, Mojsie! kim, Szmul! tu niema co robić.
Ostentacyjnie opuścili pokój i zamaszystymi krokami poszli przez dziedziniec ku bramie.
— Doskonale sąsiad do nich przemówił — rzekł pan Piotr; — obawiam się tylko, czy propozycya pańska nie odstraszy ich zupełnie.
Topaz uśmiechnął się tryumfująco.
— Bądźcie spokojni — rzekł. — Trzeba znać psychologię interesantów; ja pochlebiam sobie, że ją znam. Oni odeszli, ale nie daleko; przypuszczam, że stoją koło bramy i tam roztrząsają moją propozycyę, która jest dla nich dość korzystna i absolutnie możliwa do przyjęcia.
— Więc czemuż jej nie przyjęli?
— Kto panom powiedział, że nie przyjęli? Przeciwnie, oni ją od razu przyjęli, tylko oburzyli się trochę i wyszli.
— Na cóż ta komedya?
Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/96
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 90 —