Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 33 —

bośmy swoje stracili. Niechże wielmożny pan wejdzie.
— Żyje?
— Żyje, panie.
— Przytomny?
— Ani trochę.
— Gdzie pani?
— Przy nim, ciągle przy nim. Chciałem odprowadzić ją od tego widoku, ale gdzie tam! Panienki też przy ojcu. Nieszczęście, wielkie nieszczęście!
— Doktor już przyjechał?
— Dobrze, żeby za dwie godziny mógł przybyć. Wiadomo wielmożnemu panu: kawałek drogi, a nasze konie nie ażeby... marne szkapiny... ale felczer już jest, Berek. Udało się go złapać na drodze. Zrobił, co mógł, ranę opatrzył, lód wciąż kładą. Nic, tylko lód, proszę wielmożnego pana; tu, w swoim pokoju, leży biedak na sofie. Pani chciała przenieść na łóżko, ale felczer nie daje poruszyć, boi się bez doktora.
Pan Piotr nie wszedł do chorego, lecz na drugą stronę do saloniku, i ekonoma za sobą pociągnął.
— Przedewszystkiem — rzekł, zamykając drzwi — powiedz mi, panie Pakułowski, ale powiedz prawdę: jak to się stało?
— Albo ja wiem? Ja wtedy w stodole byłem. Dali znać, przybiegłem. Ja miarkuję,