Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 26 —

trudnieniach, przy których jest mi dobrze... a wuj Piotr wziął mi to za złe. Trudno, ja mam swoje pojęcie o szczęściu.
— A serce?
— Dajmy na to, że ono śpi, i niech śpi jak najdłużej. Dobrze mi tu, w moim małym światku, i na szerszy nie wyrywam się bynajmniej. Mam matkę, którą kocham, zatrudnienie, które lubię, a na wypoczynek, na zimowe wieczory, książki i pisma. Drukowane słowo dochodzi do naszego zakątka i nie żałujemy sobie na tę przyjemność. Do miasta niedaleko, pocztę odbieramy codziennie.
W alei ukazał się pan Piotr.
— Ach, wujaszek już wstał? — zapytała Andzia.
— Jak panna widzi.
— Może kto przeszkodził?
— Bynajmniej. Sam się obudziłem i przychodzę do was. Domyśliłem się, że jesteście pod lipami. Piękniejszych drzew w okolicy niema nawet w Królówce, gdzie park pyszny. Gdyby te lipy mówić umiały, mogłyby dużo powiedzieć, bo kilkaset lat tu rosną i na wiele pokoleń patrzyły. Zdaje się, że któś tu idzie do nas. Widzisz, Andziu?
— To Abram.
— Ciekawym, czego chce.