Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 292 —

cząstką mojej istoty, mojej duszy. Wierzę mocno, że nawet z moją śmiercią ono nie umrze i istnieć nie przestanie, ale pójdzie wraz z duchem moim wysoko, w te lepsze światy dalekie, zawsze piękne, świetlane, nieskończone. Wobec tego, na cóż mam powtarzać zapewnienia? Niech ci jedno słowo wystarczy, mój przyjacielu jedyny.
— Czemuż nie chcesz się zgodzić, abyśmy o naszych uczuciach powiedzieli matce?
— Jeszcze czas. Czemu śpieszyć? Czy nam tak źle? Dlaczego przerywać piękny sen na kwiatach i wpadać zaraz w prozę życia, w powszednie jego kłopoty i troski? Dlaczego? Ja przecież wiem, co się dzieje; znam położenie nasze i twoje; rozumiem, że jest ciężkie. Czekajmy jeszcze rok. Posłuchaj mnie, uwzględnij mą prośbę. Tyś taki dobry...
— Niech więc będzie, jak chcesz — odrzekł.
— Dziękuję, całem sercem dziękuję; a teraz patrzmy na ten śliczny krajobraz, słuchajmy koncertu ptasząt i bądźmy szczęśliwi. Za godzinę odjedziesz, a jutro, zaledwie słońce się przebudzi, włożysz znowuż na siebie jarzmo trosk codziennych. Smutne to, ale konieczne, niezbędne. I oddaj tym obowiązkom cały dzień, ale dla mnie zostaw chociaż krótką chwilę Znowuż przyjdziemy tu i patrzeć będziemy na wioski białe, na osrebrzone księ-