Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 213 —

swobodnie, tyle razy powraca do tego przedmiotu, a zawsze pełen jest niepokoju i obawy.
— Obawy? Czegóż on się obawia? Czy jestem taka surowa w obejściu?
— A jednak boi się. Niepewność go męczy.
— Gdyby on wiedział!... Powiedz mu, Andziu... albo nie, nie mów mu nic, albo... zresztą ja sama nie wiem. Zrób, jak chcesz — dodała ciszej.
— Uspokoić go każesz?
— Ach! czy ja wiem? Będziesz pisała do niego?
— Naturalnie.
— To dodaj w liście, że ktoś z dobrych znajomych przesyła mu życzliwe pozdrowienie i pragnie, aby jak najprędzej powrócił. Więcej nad to nic. Przyrzecz mi to, Andziu.
— Przyrzekam. Ani jednego wyrazu, ani jednego, li tylko to, co powiedziałaś, dosłownie.
— Dziękuję ci całem sercem, Andziu; chociaż, jeżeli dodasz, że nam tu wszystkim wogóle bez pana Jana smutno, że wszyscy wogóle pragnęlibyśmy zobaczyć go jak najrychlej, to nie zaszkodzi, ale nie zapomnij, że wszyscy wogóle.
— Zdaj się na mnie pod tym względem — odrzekła; — będę wiedziała, jak napisać, a tych