Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 194 —

— Koziełek poszedł dalej.
— A poszedł — rzekł doktor, zapalając się — poszedł, to prawda; spudłowałem, to także prawda; ale trzeba uwzględnić okoliczności. Przypominasz pan sobie, że to było w trzecim miocie, po śniadaniu.
— Zdaje się.
— Nie zdaje się, lecz z pewnością. Jedliśmy bigos. Później w pośpiechu, strzelby leżały na saniach, wziąłem cudzą. Stanęliśmy na stanowiskach; ledwie psy zagrały, wypada wprost na mnie ów koziełek! Oczywiście strzelam, dym zakrył mi go chwilowo. Jestem pewny, że leży, tymczasem... strzeliłem drugi raz... i dopiero spostrzegłem się wówczas, że zamiast mojej pysznej, nieocenionej strzelby, mam w ręku cudzą, jakiś grat szkaradny. Tak, kochany panie Sewerynie.
— Spudłowałeś... każdemu się przytrafi.
— Nie spudłować, tylko broń zamienić. To zdarzenie, wypadek, traf. Gdybym był miał w ręku moją wypróbowaną i niezawodną dubeltówkę...
— No, zapewne. Powetuje to doktor dzisiaj, w tych lasach zwierzyny nie brak.
— Alboż ja nie znam tych lasów! Polowałem w nich kilka razy, jeszcze za poprzedniego właściciela i dawniej. Niema co mówić, piękne lasy i zakonserwowane. Tak się jakoś szczęśliwie składało, że majątek był cią-