Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 11 —

— Dopiero kwadrans po dziesiątej.
— No więc?
— Panie zapewne jeszcze nieubrane.
— Kochany chłopcze! Trzeba ci wiedzieć, że ciotka wstaje równo ze słońcem, a emancypantka również.
— Stryj mówi o Andzi?
— Tak.
— Czy rzeczywiście jest ona emancypantką?
— Naturalnie, skoro dobre partye odrzuca, grymasi, za mąż wyjść nie chce, skoro ma różne dziwne fantazye, to jakże, u licha, mam ją nazywać, jeżeli nie emancypantką?
Dziedziniec otoczony był wysokim parkanem, brama roztwarta szeroko; przez wysypaną żwirem ulicę, pomiędzy dwoma szeregami lip strzyżonych, zajechali przed dom.
W tej chwili z bocznych drzwi wybiegł chłopak, aby odprowadzić konie do stajni, w ganku zaś ukazała się niemłoda kobieta w czepcu, suto ozdobionym szlarkami.
— Dzień dobry, dzień dobry pani Sałackiej! — zawołał starszy jeździec, zeskakując z konia. — Jakże zdrowie?
— Skrzypi, panie dobrodzieju, jak złamane drzewo.
— Przypatrz się, Jasiu — rzekł, — jak w naszych stronach wygląda złamane drzewo, które skrzypi. Przyznasz, że nie jest to sucha wierzba.