Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 140 —

Wszedł chłop krępy, barczysty, o dużych wąsach i zawadyackiej minie, stanął przy drzwiach wyprostowany, czekając rozkazu.
— Antoni, pojedziemy do Królówki.
— Słucham wielmożnego pana.
— Tylko, że droga okropna i ciemno.
— Bajki, wielmożny panie; bryczkę wezmę maleńką, koni trzy, wyciągną nas z największego błota; a zaś ciemność też bajki. Ja mam dobre oczy i nasze konie trzymają się drogi. Jeździło się nieraz z młodymi panami po takich drogach, że strach wspomnieć. Rychło mam zajechać?
— Choćby zaraz.
— Słucham, wielmożny panie.
Pan Jan kazał dać Antoniemu wódki na rozgrzewkę i ubierać się zaczął.
W pół godziny później, otulony w płaszcz gumowy, siedział na bryczce. Konie ostro ruszyły z miejsca i zdawało się młodemu człowiekowi, że pogrążył się nagle w otchłań, napełnioną wilgocią i ciemnością. Z początku nie widział literalnie nic, słyszał tylko chlapanie kopyt końskich po błotnistej drodze; po jakimś czasie dopiero mógł rozpoznać stangreta i niewyraźne kształty koni.
— Dobrze jedziemy? — zapytał — czy nie zmyliliście drogi?
— Eh, proszę wielmożnego pana — odparł dotknięty nieco w miłości własnej Antoni, —