Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 138 —

— A kiedy? Przepraszam, że mam śmiałość pytać.
— Jutro będę, może dziś jeszcze; nie wiem.
Wróciwszy z folwarku, pan Jan w zamyśleniu chodził po pokoju. Smutno było w tym domu i pusto; deszcz stukał w szyby, wiatr jęczał w kominach i pomimo dużych okien, pomimo, że ledwie południe minęło, szary mrok obejmował wszystkie przedmioty.
Pan Jan usiadł przy oknie, wziął książki rachunkowe i zaczął w nie liczby wpisywać; ale nie szło mu, myśli błądziły gdzie indziej, omylił się kilkakrotnie.
Przerwał robotę, wstał i znowuż zaczął chodzić po pokoju. Podano obiad, nie tknął go prawie; wziął się do czytania, książka nie zajmowała go.
W Królówce od kilku dni już nie był; z powodu nieobecności stryja spadło na niego dużo zajęcia, dużo pracy, której oddać się pragnął z gorliwością, nie miał więc czasu; z drugiej znów strony, nie chciał tam bywać zbyt często, powracał bowiem stamtąd rozmarzony, zadumany, w usposobieniu, które nie pozwalało mu zebrać myśli. Czarne oczy ścigały go wszędzie, ciągle miał je przed sobą, zdawało mu się, że patrzą na niego smutnem, pytającem spojrzeniem. I radby odpowiedzieć im zaraz, i radby się ukryć przed