Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 52 —

przybiera dotykalne niemal kształty rzeczywistości.
Zdawało się panu Adamowi, że się znajduje w jakiejś nieznanej okolicy. Jest ona dość gęsto zaludniona i zabudowana.
Zdaje się, że mieszkańcy jej utrzymują się z rolnictwa, ale dziwne jest ono. Nie widać obszernych łanów pszenicy i żyta, nie złoci się w słońcu wąsaty jęczmień, nie chwieje kiściasty owies.
Na łąkach nie widać wielkich stogów, a i same łąki jakieś nowe. Porznięte są rowam w równych symetrycznych liniach, gdzieniegdzie wznoszą się wysokie amerykańskie wiatraczki do pompowania wody. Na powierzchni koła, zakreślonego promieniem wzroku pana Adama, widać wiele zabudowań. Są to eleganckie domki w stylu szwajcarskim, stajnie, obory i małe stodółki murowane, kryte blachą; gdzieniedzie wznosi się komin fabryczny, buchający kłębami dymu, a dokoła tych zabudowań ciągną się nie pola, lecz plantacye rozmaitych, nieuprawianych dotąd roślin, ogrody owocowe, lśnią się i błyszczą w słońcu okna licznych inspektów i szklarni; tu widać mały chmielnik, prowadzony na drutach, owdzie chwieją się wysokie łodygi buraków nasiennych i marchwi, tam znów zagon goździków mieni się szkarłatem.
Pomiędzy tymi ogródkami, plantacyami, pólkami, ciągnie się świetna szosa, równa, gładka,