Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 202 —

zawodnie usnęła, lecz zaciekawił ją stary Kapulet, traktujący z hrabią Parysem o zięciowstwo.
— Widzisz, Rózia — rzekła do córki — hrabiowie zawsze mieli dobry kurs.
Z uwagą też przypatrywała się mamce Julii, gdyż ta postać dawała jej szerokie pole do porównań. Wiadomo, jakie teraz są sługi niegrzeczne, niedelikatne i, za pozwoleniem, pyskate. Trzeba jej zapłacić, dać jeść, ile sama zechce, a ona nic nie robi, hardo się stawia i gada, ciągle gada, cały dzień, od rana do wieczora.
Pani Felcia wiedziała z doświadczenia, co to jest sługa wogóle, a zwłaszcza mamka; więc też nie mogła zrozumieć, dlaczego pani Kapulet, osoba, jak się zdaje, doświadczona i kupcowa bogata, trzyma mamkę do czternastoletniej córki. Co w tem może być za interes, zwłaszcza gdy owa mamka jest taka gadatliwa, wtrącająca się do wszystkiego i nieznośna?
Pannę Rózię bardzo zajęła scena balowa i romans Romea z Julią; nawet pan B. M. Silberbanin otworzył oko i zastanawiał się nad pytaniem, co mogło stać się powodem tak wielkiej nienawiści między Kapuletem a Montequim?
Im dłużej myślał, tem bardziej ugruntowywał się w mniemaniu, że panowie ci poróżnili się z powodów finansowych, że wchodziła w grę