Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 192 —

Dla ścisłości dodać należy że, pan B. M. Silberbaum posiadał kilka imion. Na biletach wizytowych Bernard Maurycy, na tabliczce przybitej na drzwiach Bronisław, żona nazywała go Bolesiem, a w sieni na liście lokatorów figurował jako Bencyan Mojsie Silberbaum, kapitalista, utrzymujący się z własnych funduszów.
Pomimo tylu imion i pseudonimów, wszyscy wiedzieli, kto jest pan B. M. Silberbaum, czem się trudni i jak wygląda, a i to trzeba dodać, że wyglądał wspaniale.
Wzrostu mniej niż średniego, tuszy więcej niż dużej, rozrosły w piersiach, potężny w peryferyi żywota, na krótkich, grubych nogach, zawsze jakby trochę zmęczony, twarz miał pełną, szeroką, wargi grube, nos pałkowaty, mięsisty, zarost ciemny, twardy jak szczotka, brwi ogromne, gęste, czarne, a oczy na wierzchu, jak u najpiękniejszej ryby.
Ubierał się po europejsku, ze szczególną predylekcyą do króciutkich marynarek i do cylindra; rzadko kiedy nie nosił kaloszy, a zamiast laski używał stale parasola.
Tak wyglądał pan B. M. Silberbaum dla świata, a Boleś dla żony.
Kiedy małżonka zapytała, co mu jest, westchnął ciężko, skrzywił się, jak po wypiciu szklanki octu, i rzekł:
— Spracowałem się. Wierz mi, że była ciężka przeprawa. Glassman jest bardzo twardy, Aronson jak kamień, a ten mały Szlomka