Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dostawało się trochę krzaków, na polku Onufrego duże dwa kamienie leżały, Michałowi znowuż przy drodze działek wypadał... Ładu dojść z nimi nie było sposobu!
Ale i stary Gajda nie próżnował. Wyczęstował wszystkę tabakę z tabakiery, uderzał kumów i swatów w dłonie, że im aż puchły, aż nareszcie doprowadził do zgody.
Dobrze już po północy było, gdy na krótkim kontrakcie przez Dyrdejkę spisanym, chłopi znaki krzyża kłaść zaczęli, poczem każdy woreczek z za sukmany dobywał, odwracał się i liczył z trudnością, powoli, pilnie każdy papierek przeglądając.
Rozweseliły się twarze, gwarno się w stancyjce zrobiło, Dyrdejko targu solennie dobijał, każdego w dłoń uderzał, szczęśliwych urodzajów i zbiorów pomyślnych życzył i nawzajem też życzenia odbierał. Poczem z szafki duży gąsior wydobył, wódki się z niego napił i chłopów częstował. Dla większej ważności kupna w oczach tych ludzi prostych, poszedł Dyrdejko do dworu i panią Karolową poprosił. Czuwała ona jeszcze i czekała na rezultat układów. Nie do snu jej było. Przewracała machinalnie karty jakiejś książki, lecz myśl jej błądziła daleko, a czarne, załzawione oczy, nie widziały ani liter, ani kart książki. One usiłowały przedrzeć się przez mgłę oddalenia i niepewności i pobiedz w obce strony, za myślą, za tęsknotą do ukochanego męża.