Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cin. Rogatą czapkę nasadził na czoło, w ręku sękaty kij trzymał, a poły od sukmany za pas pozatykał, żeby mu lżej iść było.
Przyszedłszy na folwark, zatrzymał się trochę. Spojrzał raz na dworek, to na oficynkę znowu, jakby się namyślał, czy tu, czy tam wejść. Pomyślawszy chwilkę, ku oficynie się zwrócił.
Postał chwilę przed drzwiami, buty z błota otarł na progu i za klamkę poruszył. Drzwi otwarte były, wszedł więc i schylając się nizko ku ziemi, powiedział: »Pochwalony«. Dyrdejko za stołem siedział i pisał. Zobaczywszy wchodzącego chłopa, odłożył pióro.
— A Marcin! jak się masz stary, co powiesz?
Chłop zwyczajem swoim po głowie skrobać się zaczął.
— Niby ja to — mówił — potrzebnośći wielgiej nie miałem, jeno tak...
— Chciałeś się dowiedzieć, co słychać? zobaczyć, jak tu żyjemy?
— A juści...
— Źle, źle, mój bracie, a kto wie, czy gorzej jeszcze nie będzie?
— I musi, panie, ze będzie, bo się zydy śkaradnie kręcą, tak teraz po wsiach latają, że im się jeno łby na biedkach trzęsą.
— Latają, powiadasz?
— A juści, wielemozny panie i to nie przez racyi oni się tak kręcą wsędy, a juz nabardziej kiele nas.