Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Alfred obiema rękami wziął się za głowę... jak gdyby chciał przytłumić szybkie pulsowanie krwi w skroniach. — Tyle naraz myśli cisnęło się do głowy...
— Tak, bratowo, przyrzekam ci, że się rozmówię z Natalcią.
I nie słuchając podziękowań bratowej, która już całą sprawę za wygraną uważała, wybiegł z pokoju.
Krzyknął na służącego aby mu konia podano, wskoczył na siodło i pomknął jak szalony...
Wiatr szumiał mu w uszach i chłodził czoło jak ogień płonące...

. . . . . . . . .




X.

Alfred dość często przyjeżdżał do Borków — wprawdzie pułkownik z początku niebardzo miłem okiem spoglądał na te wizyty, lecz wierzył zapewnieniom Klaruni i zamierzonego wyjazdu zagranice zaniechał.
Później, widząc że wnuczka przyrzeczenia dotrzymuje, że spokojną jest i wesołą jak dawniej, życzliwie nawet przyjmował młodego gościa i w długich z nim rozmowach obserwował go bacznie.
Stary żołnierz, przedewszystkiem starał się zbadać charakter Alfreda, chciał się przekonać czy