Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To się tyczy tylko kobiet, tych nieszczęśliwych... zapoznanych istot...
— W takim razie skazujesz pani na śmierć kobietę...
— Zapewne — ale kiedy inaczej być nie może...
— Bądź co bądź, nie mam wcale intencyi być katem.
— O, mój Alfredzie, proszę cię nie żartuj — ja mówię z tobą najzupełniej seryo.
— A ja też najpoważniej w świecie odpowiadam bratowej — i traktując kwestyę seryo, twierdzę, że nie mam zamiaru stać się przyczyną nieszczęścia jakiejś damy, któraby tak zwanym swoim wnioskiem miała ratować zagrożoną naszą sytuacyę.
— Zwracam uwagę pana, że ton żartobliwy nie odpowiada wcale przedmiotowi naszej rozmowy.
— Ach, więc bratowa naprawdę każe mi rozmawiać poważnie?
— Tak jest, mój panie i po to tylko ośmieliłam się go fatygować.
— Rozmawiajmy więc poważnie — słucham.
— Przedewszystkiem, czy wiesz w jakim stanie znajduje się nasz wspólny majątek?
— Jeżeli mam wierzyć waszemu plenipotentowi, który nas prawdopodobnie szkaradnie okrada, to ów stan nie jest bardzo ciekawy.
— Powiedz raczej że smutny.
— Zapewne — ależ w jaki sposób go rozweselić?