Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się rozgniewał... ale ta dziewczynka lubiła wieczorami siadywać na darniowej ławeczce, pod oknem. Zwyczaj zresztą nienaganny i nikomu nieszkodliwy — wszak prawda, dziadziu?
— No prawda, ale już nie nudź, kochanie, lecz zmierzaj prosto do celu.
— Otóż zmierzam. Pewnego pięknego wieczoru dziewczynka usiadła na ławeczce pod oknem i patrzyła w gwiazdy, a tymczasem pewien dziadzio przyszedł do pewnej cioci i rozpoczął z nią rozmowę, która ową dziewczynkę bardzo a bardzo zaciekawiła.
— Więc słyszałaś?
— Przebacz, dziadziu, powinnam była odejść i nie słuchać, ale mówiliście o mnie — a ciekawość to przecież ogólna wada nas wszystkich, biednych córek Ewy — więc nie miej mi tego za złe, mój dziaduniu drogi...
— Hm, hm, kiedyś słyszała, to i lepiej może, nie będę potrzebował powtarzać ci tego, co właśnie ciotce Józefie przed chwilą mówiłem.
— Nie, nie, nie trzeba, ale pozwolisz, dziaduniu, że ci rozpoczętą bajeczkę dokończę.
— No kończ, kończ, pieszczotko — mówił pułkownik, przyciągając do siebie Klarunię i całując ją w czoło.
— Więc na czemże ja stanęłam? aha, był pewien dziadzio i mówił do pewnej cioci! mamy głupią dziewczynę, której się zaczyna w głowie przewracać, która nas nie kocha i o poczciwych