Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nów już minął dla ciebie! Rozśmieją ci się w oczy. Nie pozwolą ci tłuc młotem w kuźni, jeżeli nim władać umiejętnie nie potrafisz! Zechciej ustalić sobie życie i wejść do rodziny — ale nie z naszej, nieopatrznej sfery, gdzie jeszcze patrzą tylko na nazwisko, lub na majątek; ale chciej wejść do rodziny zacnej, już odrodzonej w chrzcie niedoli i pracy... Pójdź, powiedz tym ludziom, że przychodzisz do nich z uczuciem serdecznem, powiedz żeby ci powierzyli swe dziecko?
— Wiec cóż? więc sądzisz żeby mnie odepchnięto? — żeby mnie odmówiono? ależ bracie, nareszcie ten twój pessymizm zaczyna być nudnym! Bądź co bądź, przecież...
— Bądź co bądź — zawołał zdenerwowany Stanisław, chwytając go za rękę — możesz mieć zaraz dowód. Patrz, tam po za tą brzeziną, za stawem, jest biedny szlachecki folwarczek... w nim mieszkają ludzie należący, podług mnie, do zdrowej, rdzennej, jędrnej sfery społecznej, a mówiąc językiem mojej żony, mieszka tam stary kapral z komedyi — i ta dziewczyna, niby pół-syrena, pół-dragon, specyalistka od konfitur i kurcząt. Każ ze sobie zaprządz moje kare konie do powozu, pojedź tam i powiedz: — Pułkowniku, jestem Alfred X., współwłaściciel Starzyna... Wypada na moją część blizko sto włók ziemi (tylko nie powiedz czasem, że na każdej włóce siedzi trzech żydów), mam powóz, służbę w liberyi. Otrzymałem edukacyę w domu, pod kierunkiem bardzo miłej