Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Aj, Marcinie! kochany Marcinku! panie Marcinie! kiedy wy taki interes zrobili, to nie ostawicie tak próżno moje izbe, nie pójdzieta z suchem gębem spać, ja dziś fundator! słuchajta, ja sam fundator! na moje sumienie.
— Co tam! przed niewodem ryb nie łapią.
— Kiedy uni już jest złapione te ryby! Ja wam co powiem, na co tu niewoda? uni jest takie rybe, co ich wzięli na trutkę, uni tera już płyną z brzuchem do góry! a kto chce to ich może złapić z gołem rękiem.
— Mądry z ciebie rybak, mój Janklu.
— Ny, na co kura grzebie? ale chodźta do stancye.
— Cekaj, to jakże ta licytacya?
— Za dwa tygodnie termin jest.
— A po co tamten dziś pojechał?
— To widzita co innego, a to to co innego. Ten pan co jechał, to sobie handluje tylko z ruchomościami, bo un jest sekwestrator, a w trybunale to handlują z nieruchomoszciem. To jest bardzo piękne procedure! Uni zapalają małych świeczków jak na szabas i wołają: kto da więcej? to ja powiadam: »Jankiel Pacanower dwa kopiejki więcej! świeczka zgaśniła i już po szabasu! płacę pieniądzów i siedzę sobie na całe hypotekie, jak turecki król na kanapie.
— A to ci kumedya!
— To nie kimedya, to z pełnem giębem wesele! to całe »hasene« jest!