Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pan Onufry śpi jak zarznięty, jak wszyscy jego domownicy zresztą, jak jejmość, która się przez dzień cały setnie udreptała, a nakrzyczała, nagadała dwa razy więcej jeszcze!
W izbie czeladniej i kuchni zarazem, gdzie na kominie ogień się żarzy, czuwa jedna tylko istota, ale obca temu domowi zupełnie.
Jest to żydzina blady, wątły, chudy, odznaczający się szczególną śpiczastością kształtów.
Ostro zakończona krymka, nieco w tył zsunięta, pokrywa mu czubek głowy, a z pod tej krymki wymykają się krótkie wijące się pejsy, jak dwa świderki w skronie wkręcone.
Kontrabanda to niby — ale ten żydzina tak mało słodkich owoców zakosztował w swem życiu, że może ten zakazany, a tak niewinny w gruncie, jest jego jedyną pociechą i przyjemnością osobistą.
Na śpiczastym nosie tkwią okulary w oprawie mosiężnej, a przez szkła tych nosościsków starożytnych, nabytych może po jakim starym, bardzo starym mnichu, widać oczy przenikliwe, czarne o spojrzeniu ostrem — chociaż zamaskowanem nieco przez mgłę łzawą, która jak tiulowa firanka pada na wzrok znużony pracą i całonocnem czuwaniem.
Podłużną twarz kończy brodka rzadka, śpiczasta, w śród której niby fastryga biała na tle czarnego ubrania, jaśnieją srebrne nici siwizny przedwczesnej.