Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



SSmutna noc jesienna ukołysała do snu szlachecką wioskę podlaską.
Domki i stodoły utonęły w ciemności, niby w naczyniu olbrzymiem, pełnem rzadkiego, rozwodnionego atramentu...
Z po za chmur ołowianych, ciężkich, czasem tylko, przelotnie, gdy wiatr silniejszy zawiał w górze, ukazała się gwiazdka drobna i zniknęła zaraz, jak ten co się pokryjomu przez granicę przemyka...
Cisza była grobowa jakaś, uroczysta, światła pogasły, ludzie posnęli... tylko wicher hulający po polach porał się i borykał ze starą wierzbą rosochatą i odrywał z jej konarów połamanych i krzywych ostatnie listki pożółkłe...
Gruby pień tej schorzałej, w górnej części od pioruna rozdartej suchotnicy, był wypróchniały wewnątrz, z bocznych gałęzi rdzeń także już wypadł — i tym sposobem ze starej wierzby utworzył się jakiś flotrowers dziwaczny, z którego tchnienia wiatru kapryśne dobywały tony...