Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wych i czarnych jak rozpacz — i szarych jak ta biedna ziemia, po której stąpamy.
Mały zakątek, mała garstka ludzi — a wspomnień smutnych tak dużo — ileż więc ich świat cały posiada?
Zląkł się chłop widać tego pytania, które mu się uparcie do głowy cisnęło, wstał i powoli, ciężkim krokiem, powlókł się ku wsi.
Poszedł ku swojej dawnej chacie, na wzgórek, na którym stał krzyż poczerniały, z fundacyi jego rodziców. Staruszek to już był także, ale trzymał się jeszcze — umocniony, podparty.
Marcin czapkę zdjął, ukląkł na ziemi i w modlitwie zatonął.
Wiatr łagodny rozrzucał jego włosy srebrne, chwytał na swe skrzydła westchnienia i niósł je daleko... daleko.
Chłop półgłosem się modlił i można było w ciszy nocnej dosłyszeć oderwane wyrazy:
— Zmarłym wiecne odpocnienie... zywym Twoje wspomozenie, a tym, chtóre cierzpiące są i smutne — pociesenie daj Panie...
Biegły w przestrzeń słowa serdecznej modlitwy prostaczej, a wtórowały im tajemnicze szmery uśpionej ziemi... te zagadkowe szepty, które tylko sercem odczuć i zrozumieć można...