Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nasze żydki gadali, co un powędrował aż za Warsiawie do samego Ameryka i co un tam u tego Ameryka za stróża jest. Ny, tera patrzta, dziedzic ferfał! mażę jednę kreskę. To już tylko pięć!
— Pięć — powtórzył chłop.
— Tera dziedziczka, to także jakby jej nie buło...
— Kiej je, Bogu dzięka.
— Czekajta, nie bądźta w takie gorące wode kąpane! Naprzód, kobieta to sze rachuje tylko za połowę człowieka, to już można pół kreski odmazać; a po drugie, powiedzcie mi, czy pół człowiek można rachować za cały człowiek? czy za pół rubla da kto całego rubla? za pół grosza czy jest cały obwarzianek? No, gadajcie, jest czy nie ma?
— Ha! juści pewnie że nie ma.
— No, to już druga kreska; a tera jest troje dzieciów, to niewarto nawet rachować. Uni pójdą do swoje familie, dostaną adukacye, będą panami! Na co im majątku? a my nie będziemy już mieli adukacye, to nam trzeba majątek! Więc została się tylko jedna kreska. Prawdziwie to nie jest żadna osoba, tylko ten ich stary przyjaciel, co musi zawdy swój nos do kużdego interesu wsadzić. Ja go tylko napisałem bez miłosierdzie, bo co un znaczy? naprzód stary jest, może zaraz zrobić ganc git gesztorben — to go nie będzie; po drugie, un ma pieniądzów, co mu do śmierci wystarczy, można mu także zmazać. A tera, patrzajta na ścianę — buło ich sześć, a gdzie uni tera są? nad kim wy