Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jak mić? — zapytał chłop zdziwiony — a bez co taka mić je? nie mogę se jakoś pomiarkować tego dokumentnie.
— Posłuchaj, wytłómaczę ci, kiedyśmy się rozgadali o tem. Powiedz-żeż, kto młodego nauczy?
— Dyć stary...
— Kto mu powie, co się tu działo dawniej, jak ludzie żyli, pracowali, cierpieli?
— Juści ze stary, on jeno moze se takie dawne historyje spamiętać.
— Widzisz wiec, starość powinna być nauczycielką młodości, powinna czas dzisiejszy z dawnym łączyć — i dla tego to jest ona niby nić, łącząca to co już było z tem co jest obecnie... teraz zrozumiałeś, Marcinie?
— Dyć tak to je, wielmozny panie, sprawiedliwie, zawdy my stare musimy młodych ucyć, bo przez tego toby się tak to wsyćko rozwydrzyło, zeby na to mówiący — kijem do kościoła i do roboty nie nagnał.
Długo na ten temat gwarzył pan Karol z Marcinem, bo też stary ten chłop, będący niejako patryarchą swej wioski, nietylko nicią tradycyi łączył z przeszłością teraźniejszość, ale był także nicią, która wszystkie chaty z dworem łączyła, wpływem swym dopomógł niemało do ułożenia stosunków sąsiedzkich, w sposób dla obu stron bardzo pożądany. A jednak nie było to tak łatwem jak się zdaje. Nurtowały między ludźmi różne prądy, jak to się powszechnie po naszych wioskach