Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ja kupiałem jego, tak na oko, całe partyje za jedne sto rubli.
— I cóż panu ztąd przyszło?
— Ja jemu kazałem krźynkę przesuszyć i odstawiułem dla Fiszla, a un oddał dla te dragony. Pamięta wielmożny pan te dragony, co niesili białe lampasów na kaśkiety?
— Pamiętam, pamiętam.
— Wszystkoby buło bajki, zieby nie ich pułkownik; pewnie pan dobrodżyj wie, taki wielgi buł, z wąsami, co jemu siedzieli przy nos — jak dwa miotłów! To, panie, buł bardzo gwałtowny człowiek! i zły jak całe wilk, może jeszcze gorsze nawet...
— Więc zapewne nie przyjął tego żyta?
— To, widzi pan, buło takie mechanike, co un sam tego żyto nie widział, tylko że ciasem to un lubił mieć swego fanaberyjów...
— Fanaberye?
— Ny tak. Napsikład, raz to sze jemu zachciewało jeść sołdackiego chleba. Słuchał pan, co sze jemu zachciewało?! To nawet nie pasowało na takie osobe... z takiem wielgiem rangiem i honorem, żeby jeszcz ordynarne chleb, no, ale on miał swoje fanaberyjów, jak un ksiknął: chleba! to zara sam wachmistrz poleciał i przyniesił jemu tego chleba. Akuratnie un buł z moje zito.
— I zapewne nie bardzo smaczny?
— Ny, dla takie chłopska gębe, jak sołdaty mają, to na co ma być lepsiego? ale na pułko-