Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zniewala, bez względu, czy ono pod cienkim surdutem, czy też pod grubą siermięgą, uderza.
W tej wiosce, w ustroniu cichem położonej, nie ustawała praca, ale też i dobrobyt się wzmagał, a nietylko na folwarku znać to było, bo i włościańskie siedziby wyglądały lepiej. Bielsze ściany chałup, większe okienka były niż dawniej, a nawet i ogródki pozakładano. W środku wsi, z inicyatywy Dyrdejki jeszcze, wzniesiono spory i schludny domek szkolny, na budowę którego pani Karolowa drzewa potrzebną ilość dała. Karczma natomiast nie była tak gwarną jak dawniej, gdy jeszcze w niej nasz dobry znajomy, pan Jankiel Pacanower przemieszkiwał.
I w jego losach także zmiana zaszła. Już obecnie nie szynkuje, nie siedzi na karczmie, a jeżeli handluje okowitą, to już większemi partyami, bo Jankiel to już nie szynkarz teraz — to osoba! Ma w miasteczku swój dom własny, prześliczny, z zielonemi okiennicami, z gankiem na dwóch żółtych słupach opartym. W salonie, w którym zbankrutowanych swoich klientów przyjmuje, są już meble i wielki świecznik mosiężny.
Pan Jankiel jest »morejne« teraz, co sobota przywdziewa czapkę futrzaną i racimorowy żupan, pas jedwabny nosi, w synagodze na pierwszem miejscu zasiada... Należy do ojców miasta, kachalnym jest teraz i nawet go sam rabin odwiedza.
Powierzchowność Jankla również uległa pewnej zmianie. Zostały na niej ślady walki, walki