Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Już, już, co tchu popędził, tylko co go nie widać.
— To dobrze, dobrze, pani kochanieńka, chciałoby się po chrześciańsku umrzeć, z Bogiem i ludźmi pojednać...
I znowu głowa starca na poduszki opadła. Helenka jeszcze mu trochę wina podała, chory je wypił i w senność wnet zapadł. Widocznie jednak wino pokrzepiło nieco siły już niknące, bo sen był spokojny, oddech równiejszy, nawet na wybladłych policzkach ukazał się słaby, ledwie dający się dostrzedz, rumieniec.
Tylko ręce na piersiach złożone poruszały się chwilami, skubiąc kołdrę, lub mały krzyżyk zawieszony na piersiach.
Pani Karolowa uklękła przy oknie i modliła się rzewnie. Helenka siedziała przy łóżku i załzawionemi oczyma patrzyła w twarz starca. Patrzyła z żalem i trwogą pewną, z tym nieokreślonym niepokojem, z jakim dziecię w grób otwarty spogląda...
Magda po stancyjce się krzątała, nakryła stolik serwetką białą, świece w srebrnych lichtarzach z dworku przyniosła. Rozpoczęły się przygotowania smutne. Żmujdzin spał ciągle. Stary zegar gdakał miarowo, minuty za minutami upływały, a każda tak się ciężką zdawała, tak długą.
Helenka pocichu zbliżyła się do matki. Ujęła ją za ręce — podniosła.