Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

taki kośt wielgi zrobił? dyć to tabakiera, co jensy probosc takiej nie ma!
— No, pamiątkę chciał ci dać, na znak, że cię szanuje i lubi.
— To je śtuka piękna — mówił — schowam ją tez na same dno we skzynkę, bo juści z takiego statku pięknego to jeno chyba na wielganoc tabakę niuchać się godzi... albo jaką osobę spaniała potraktować; — na codzień to i moja brzozowa tabakierka z rzemykiem je dość.
— No, już jak tam twoja wola, mój bracie, a tymczasem w pole mnie trzeba...
— A dyć, wielmożny panie, pole nie zając, nie ucieknie, a tymcasem wartoby się krzynkę wywcasować po drodze... tyli śtuk świata przejechawsy.
— Nie, nie, Marcinie, pójdź ty do stajni, każ mi konia osiodłać, a sam takoż podjezdka jakiego weź, to pojedziemy oba. Zobaczę ja, co wyście tu zrobili?
— Na co dworskiego kunia dla mnie brać, dyć tu i moje kobylsko je, co mi dziedzicka pozwoliła, zeby się za stodołą pasła.
— No, to idźże bracie, a prędzej, bo ja niecierpliwy całą tę naszą biedę zobaczyć...
Po chwili fornal przyprowadził osiodłanego konia, a niebawem nadszedł i Marcin, prowadząc za grzywę swoją maleńką szkapinę.
On tam nie potrzebował ani uzdeczki, ani siodła, tylko pęto ze szkapy zdjęte w ręku trzymał i tem swoją wierzchówką kierował.