Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ny — owszem! ja wam życzę, zaróbcie sobie. Ja wam nawet bardzo dobrze zapłacę.
Rzekłszy to, Mendel wyszedł go drugiej stancyi, córka podała mu jedzenie, Joel usiadł obok przy stoliku.
Zaczęła się między teściem a zięciem rozmowa.
— Reb Mendel, — rzekł nieśmiało Joel po żydowsku, — ja nie mogę rozumieć po co wy chcecie od chłopów kupować las; bo jeżeli to ma być ten las coście pokazywali, to nie warto; tam przecież nie ma ani kawałka towaru, same tylko opałowe drzewo.
Mendel uśmiechnął się i odrzekł:
— Ty, mój kochany Joel, bez obrazy twego honoru, jesteś jeszcze głupi. Nie masz jeszcze takiej głowy jak potrzebuje być dobra, żydowska głowa.
— Alboż co?
— Jeżeli widzisz, że żyd targuje konia, to niech się tobie nie zdaje, że on tylko tego konia ma na myśli. Być może, że jemu nawet ten koń wcale potrzebny nie jest... być może że on nawet tego niepotrzebnego mu wcale konia przepłaci — ale za to kupi co innego za bardzo małe pieniądze i dobrze na tem zarobi...
— No, ja wiem reb Mendel, że wy potraficie mądre słowo powiedzieć.
— Ty jeszcze mało wiesz, mój kochany, bo ty młody jesteś. Do tej pory uczyłeś się Gemary i Miszny — teraz musisz się uczyć trochę żyć.
— Ja myślę, reb Mendel, że ja już cokolwiek rozumiem.
— No, no, do twego szynkarskiego fachu ty rozumiesz; nie chcę cię psuć pochlebstwem, ale muszę przyznać że wcale nieźle znasz twój proceder — ale na szynku świat się nie kończy; są interesa grubsze i lepsze interesa są, tylko trzeba umieć dać im dobry obrót... porządny gang, co się nazywa!