Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Na co? ja wam wierzę, kiedy bryka, niech sobie bryka, co mi to szkodzi? A jakże tam, panie Kusztycki, mój wóz?
— Wóz gotów, tylko zapłacić i brać.
— Słyszeliście! za moją pracę mam płacić? Co to za mowa jest?
— Za jaką pracę znowu?!
— Nu, może ja nie dymałem tym paskudnym miechem? nie kułem młotem, aż mnie teraz wszystkie kości bolą....
— Nie macie czego narzekać.... taka robota to zabawka.
— Ładna zabawka! ja wcale nie mam chęci do takiej zabawki, bo przy niej można całkiem zdrowie stracić....
— Wiadomo, — wtrącił Pypeć, — żydowski naród jest lekki i do roboty mdły.
— Wincenty powiedział prawdę, na moje sumienie, żydowski naród jest delikatny, nie ma żadnej zdatności do grubej roboty... za to żydowski naród ma kawałek głowy.
— Juści, a najbardziej do kręcenia różnego i szachrajstwa.
— Nie mówcie takie słowo, nie powiadajcie co nieprawda jest, po co macie powtarzać plotki?!
— Ale! plotki... słyszeliście, panie Kusztycki, co Nuchym powiada?
— Toć słyszę — małe dziecko nawet wie że to nieprawda. Żydy kręcą, szachrują, oszukują, cyganią i tylo.
— Moi ludzie, ja was proszę dajcie wy pokój. Wy jesteście znawcy, ale na co innego. Wincenty zna się na gnoju, a Kusztycki jest wielki znawca na miech, albo na starą podkowę — ale o interesach, o takich interesach co do nich głowy potrzeba, to oba tyle wiecie co nic. Po co sobie próżno psuć, za pozwoleniem, gębę? Słuchajcie panie Kusztycki, ja wam