Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie koniec?
— Jakbyście wiedzieli że nie. Który je doktór dobry, to daje wszyściuchne leki, jakie tylko są. Jedno nie pomoże to drugie, nie drugie to trzecie, nie trzecie to dziesiąte, a skoro już wszystko będzie wypróbowane i nic nie pomoże — to znaczy, że i tak i tak bydlę miało zdechnąć.
— Wiadomo....
— Tedy, biegajcie-no chłopcy i przynieście kołek osowy, tylko żeby gładki był.
— U nas dębowych jest kilka — wtrącił Florek.
— Głupiś ty! Dębowy nie pomoże, tylko osowy... lećże duchem i przynoś — u Łomignata musi być.
Florek pobiegł i niebawem przyniósł wielki kołek osowy, który wedle zdania Kusztyckiego, zastosowany odpowiednio i umiejętnie, miał wywołać cudowne prawie skutki lecznicze.
Położono znów konia na ziemię, ze sześciu chłopów usiadło na nim, żeby ruszać się nie mógł, a sam Kusztycki z Pypciem rozcierali biedne stworzenie owym osobliwym kołkiem.
Skutek przeszedł wszelkie oczekiwania.
Koń, który, jak się później pokazało, zachorował z tego powodu że się najadł otrąb, męczony w okrutny sposób, z pokłutą szyją, zakrwawionem okiem, nie mógł dłużej wytrzymać tych tortur. Zebrał wszystkie siły, wierzgnął nogami raz i drugi, aż chłopi poodskakiwali jak piłki, zerwał się na równe nogi, a uczuwszy że jest wolny, popędził w szalonych skokach w stronę pastwiska.
Kusztycki tryumfował.
— Aha! — zawołał — co?! Widzieliście lekarstwo?! Ho, ho, ile ja już koni wyleczyłem! Insze były jeszcze gorsze, a przecie wylekowało się jakoś...
— Sprawiedliwie, — rzekł Florek, — sprawiedliwie, to