Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Na co mnie wspólnik? — ja sam nie robię dobrego geszeftu!
— Ze wspólnikiem będziesz robił lepsze.
— Ale gdzie ja go mam podziać? Tu przy karczmie jedna izba jest i ciasna, sami wiecie jak ciasna.
— Kto ci powiedział, że wspólnik potrzebuje z tobą w karczmie siedzieć?
— A gdzie?
— Na drugim końcu wsi niech siedzi, u chłopa w chałupie i niech utrzymuje potajemny szynk. Ty niby nic nie wiesz...
— Jak to nie wiem? Rebe Mendel, z przeproszeniem waszego honoru, ja nie rozumiem, w co wy każecie mnie włazić? Ja mam karczmę, ta karczma wcale nie tęgo idzie, ja jestem sam, wy chcecie wsadzić do wsi długiego żyda, wy chcecie zrobić drugi szynk. Co z tego będzie? Za co ja mam się z kim dzielić?
— Spodziewałem się po tobie lepszego rozumu, ale skoro go nie masz, to bądź przynajmniej cierpliwy. Czekaj aż ci głowę otworzę.
— Ja czekam.
— Ty niby nic nie wiesz — tymczasem przychodzi chłop powiada ci, że tamten żyd wódkę sprzedaje. Ty krzyczysz, robisz gwałt, przeklinasz wszystkiemi słabościami (oby się na naszych wrogów obróciło), robisz z nim awanturę, grozisz że będziesz skarżył, denuncyował. Ty jego przeklinasz, on ciebie przeklina, a interes macie do współki. Nie szkodzi, jeżeli spotkawszy się na ulicy zrobicie między sobą wojnę. Nie szkodzi jeżeli ty jemu albo on tobie podrze kapotę, albo oberwie kawałek pejsa. We współce to czasem potrzebne. Ty się z nim pobij, twoja żona niech pobije jego żonę, a zawsze na ulicy, przy świadkach, skarżcie się do sądu.
— Za co ja mam sobie życie zatruć?