Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Raport już macie gotów, podpiszcie tylko i zaraz poślijcie, nie uważając że noc, żeby jutro rano w powiecie był.
— A z Pypciami?
— Dajcie im pokój i idźcie spać. Nie uciekną przecież od gospodarstwa i od dzieci. Niech tam sędzia się z nimi rozprawia, a wy wójcie się w to nie mieszajcie, bo będą się na was potem mścili. Chałupę wam podpalą, albo jeszcze gorszą jaką krzywdę wyrządzą. Szczególniej Florek... mnie się zdaje, że on mógłby zabić człowieka... i to by mu nic a nic nie znaczyło...
— Sprawiedliwie pani pisarka powiada... juści Florek gałgan pierwszej próby i z oczów mu dobrze nie patrzy. Niech ich tam psi zjedzą z całą familiją! Posłucham się pani pisarki, jako że mi po dobroci radzi.
— Ja wam zawsze dobrze radzę i prawdę powiedziawszy, nie kto inny tylko ja jestem cała wasza opieka. Teraz podpiszcie raport.
— Ano dobrze, jeno niechno pani pisarka przeczyta co w nim stoi.
— Stoi mój wójcie tak: że, zważywszy iż Pypciowa wczoraj po wsi chodziła, zważywszy że była zdrowa — zważywszy że umarła — zważywszy że śmierć była nagła — zważywszy że po wsi rozmaicie ludzie gadają, kazaliście sołtysowi postawić wartę.
— To je nieprawda. Ja jemu nic nie przykazywał, tylko on swoim rozumem się porządził.
— Wójcie, wójcie! — rzekła z wymówką pani Domicella, — więc jakże: sołtys zarządził, a wójt siedział za piecem?
— W lesie byłem.
— Wstydźcie się! Coby naczelnik pomyślał o was? Zawsze trzeba dać poznać po sobie że się czemś jest, dla tego też napisałam, żeście nakazali sołtysowi pod najsurowszą odpowiedzialnością.