Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nad tą kobieciną śmierć stoi, trzeba by po księdza posłać — a dzieciaka niechby tymczasowie wasza do chałupy wzięła; toć nie psiak jeno ludzkie dziecko i musi głodne, bo się drze.
Poszedł Jan po księdza, a chłopaka swego Maćka po wójta posłał, Piotr zaś wziął płaczące dziecko na rękę.
— Cichaj, cichaj — mówił niosąc niemowlę do izby, — nie bój się... albo ty jeden taki? I o to się nie frasuj. Taki ty dobry będziesz jak i drugi... że zaś sierota jesteś i nikt ci gruntu niezostawi, to też bajki... nie każdy z fortuną się rodzi. Cichaj, mały.
Wszedł Piotr do izby i opowiedział gospodyni co jest.
Janowa była prędka, ale nie zawzięta; więc choć z początku zaraz nagadała co niemiara o karze Boskiej, o nasłaniu, o darmozjadach, znajdach, o krowach co mleka dawać nie chcą, o własnych dzieciach, z których tyle pociechy co i nic — przecież tak gadając i pomstując, przyniosła świeżego mleka w garnuszku.
— Ruszno się, Magda! — zawołała na córkę, — weź mleko i napój tego bachora, co niewiadomo czyj i niewiadomo zkąd.... napój go bo głodny, a odziej go też jaką szmatą, bo widać uziąbł w stodole.
— Toć lato....
— Ale! tobie lato, boś dziewka wielka i przy kominie siedzisz, a takiej kruszynie mogło być zimno we stodole. Nocą wiater chodzi, nie wiesz o tem głupia!
— Cich! cich! — mówiła Magda do dzieciaka, który patrzył na nią wystraszonemi oczami, — nie bój się... toć cię nie zjem, raku zatracony!
Janowa dziecko córce oddawszy, pobiegła do chorej. Zaczęli się ludzie schodzić, bo wiadomość o umierającej nieznajomej wnet się po całej wsi rozniosła.
Nadszedł ksiądz z dziadkiem kościelnym, starym Grzę-