Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ach! — wołał, — trzymajcie mocno! Wojtka, Fritz trzymaj... trzymaj lotra!
— Trzymam, — odezwał się Wojtek, — trzymam, choć mi ze dwie garście włosów ze łba wydarł.
— Łotry! gałgany!... — jęczał jeniec — do kryminału pójdziecie!
— Tyś już tam nieraz musiał bywać, złodzieju, co do cudzych stajni się dobierasz!
— Trzymaj! trzymaj dobrze! Bierz-no Frytz rzemień, ręce mu zwiąż z tyłu, a mocno.
— Panie Balcer, panie Balcer! każ tym łajdakom, niech mnie puszczą.
— O nein! Nie puść go Wojtek, nie puść Fritz, prowadzić do domu.
— Ja nie chcę!
— Poprosić delikatnie; można i trącić, aber kość nie lamać... dziury w glowa nie robić.
— Panie Balcer, zmiłuj się pan! ja nie jestem złodziej, ja jestem....
— Pfuj! Kto ty jesteś mój czlowieku, to powiesz do pana wójta, ja nie jestem wójta.... ty byleś w ogroda, ty chcial ukraść mój koń.
— Panie Balcer! panie Balcer! miej-że pan litość nareszcie.
Pan Balcer nie chciał słuchać, poszedł naprzód i oddalił się znacznie od młynarczyków, którzy nie mogli pospieszać, prowadząc szarpiącego i szamocącego się zbiega.
Deszcz nie ustawał, lał ciągle, bez przerwy, zdawało się że nad Biednowolą oberwała się chmura.
Balcer wszedł do stancyi, zapalił świecę, żonie i dzieciom do drugiej izby kazał wyjść i czekał na przyprowadzenie delikwenta.