Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Schowała do komody i zamknęła na klucz staroświecki, złoty zegarek emaliowany, ciężką broszę, wysadzaną rubinami; jedwabie i mantyny pozawieszała w szafie, kapelusz włożyła do pudełka, rękawiczki do szufladki w toalecie — i przebrawszy się w szarą, dobrze już znoszoną suknię, poszła do kuchni w celu powiedzenia służącej kilku słów, w których nie było ani jednego poczciwego. Było to w charakterze pani młodej, że lubiła zawsze wygłaszać wielkie prawdy gospodarskie stylem jędrnym, dosadnym, pełnym bogatych porównań i zwrotów najmniej spodziewanych.
Ta króciutka prelekcya o wzniosłem zadaniu i obowiązkach kucharki, trwała może trzy kwadranse, może godzinę, a wzruszyła winowajczynię do tego stopnia, że ta pod wpływem rozżalenia upuściła talerz, co znowuż dało powód do nowego wykładu o drewnianych łapach, pozbawionych czucia.
Pan młody tymczasem, przeczytawszy pismo, zaczął się przechadzać po pokoju, następnie wyglądał przez lufcik, a gdy mu i to się sprzykrzyło, wydobył z szafki jakieś stare akta i zaczął je przeglądać.
Widocznie stęchła, kancelaryjna bibuła działała na niego orzeźwiająco, oczy nabrały blasku, czoło zmarszczyło się, świadcząc niejako o forsownej pra-